Trudno wygrać grając w dziesięciu przeciw czternastu
W meczu 13. kolejki rozgrywek III ligi (grupa 3), Ślęza Wrocław zremisowała z Lechią Zielona Góra 1:1.
Po dzisiejszym meczu zastanawiamy się, czy końcowa kolejność w tabeli III ligi nie została już ustalona i czy nie możemy jednemu z zespołów pogratulować awansu. Być może się mylimy, ale po tym co wydarzyło się w ostatnich dniach, trudno, by takie myśli nie przechodziły przez głowę. No bo jak ocenić sytuację, gdy przedstawia się zwolnienia lekarskie 11. ważnych piłkarzy, a prowadzący rozgrywki związek nie zgadza się na przełożenie meczu, a wcześniej czynił tak nawet w przypadku jednego pozytywnego wyniku koronowirusa w innych drużynach, co wielu klubom grać nie przeszkadzało. Być może komuś się nie podobało, że Ślęza zdobyła już tyle punktów i trzeba ten zespół zastopować. To co wydarzyło się w dwóch ostatnich meczach 1KS-u, tylko te nasze (być może nieuzasadnione dla innych) przypuszczenia potwierdza. Zarówno w meczu z Pniówkiem, jak i dzisiejszym z Lechią, postawa arbitrów była naszym zdaniem, delikatnie mówiąc, daleka od ideału. Już na początku meczu pierwszy raz doszło do starcia Macieja Tomaszewskiego i Szymona Kobusińskiego. Zawodnik Lechii znalazł się przed obrońcą Ślęzy i runął jak długi. Obejrzeliśmy sobie tę sytuację na filmie, a razem z nami widział ją jeden z sędziów z wyższej ligi, który od razu stwierdził ewidentna żółta karta, tylko nie dla Tomaszewskiego, a dla Kobusińskiego, który w aktorski sposób runął jak długi. Przy tym rzucie wolnym arbiter pokazał też, że nie do końca zna obecne przepisy, bowiem do muru złożonego z piłkarzy Ślęzy, przykleił się Martins Ekwueme, a jak wiadomo, powinie stać przynajmniej metr od niego. W 11 min. mamy bliźniaczą sytuację, bowiem Kobusiński ponownie pada, a Tomaszewski ogląda drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę. I tym razem faulu nie było, co powinien bezwzględnie zobaczyć asystent arbitra głównego, ale nie zobaczył, a może nie chciał widzieć. Konsekwencją czerwonej kartki dla Tomaszewskiego jest nie tylko to, że już w 11 min. musiał on opuścić boisko, ale też to, że nie będzie mógł zagrać w najbliższym meczu w Bielsku-Białej. Ilość sytuacji z którymi nie zgadzaliśmy się z interpretacją arbitra była bardzo duża, ale to on wraz ze swoimi asystentami pokazał, że rządzi na boisku. Jeden z asystentów zasłynął tym, że wulgarnie obraził jednego z członków zarządu Ślęzy, a gdy ewidentnie faulowany był bez piłki Piotr Stępień, tuż pod jego nosem, nie tylko, że nie zareagował, ale też jeszcze szyderczo się uśmiechnął. Ciekawa też była żółta kartka jaką sędzia pokazał trenerowi Grzegorzowi Kowalskiemu. Za co, tego nikt nie wie, bo trener rzeczywiście coś głośno powiedział, ale nie do sędziego, tylko do swoich piłkarzy, a nie użył przy tym niecenzuralnego słownictwa.
A sam mecz. Ślęza przystąpiła do niego mając na boisku kilka niezdrowych, ale mających choć trochę sił by pojawić się na boisku piłkarzy, a kilku innych, którzy powinni zostać w domu, zajęło miejsce na krótszej liczebnie, niż to zazwyczaj bywa ławce rezerwowych. Wielu innych zawodników nie było dziś wcale. Mimo to już w 1 min. po znakomitej akcji, Piotr Stępień obsłużył podaniem Mikołaja Wawrzyniaka, a junior Ślęzy otworzył wynik. Potem nastąpiły sytuacje opisane powyżej i od 11 min. Ślęza musiała grać w dziesiątkę. Na domiar złego, w starciu z Bartoszem Koniecznym, kontuzji doznał Kais Al-Ani, i z tym bolesnym urazem zmagał się już do końca meczu. Grająca w przewadze Lechia osiągnęła, co jest zrozumiałe, optyczną przewagę, z której jednak poza kilkoma niecelnymi uderzeniami niewiele wynikało. W 23 min. było już jednak 1:1 i to wcale nie po strzale jednego z zielonogórzan, ale po samobójczym, przypadkowym golu Huberta Muszyńskiego.
Po przerwie wydawało się, że przewaga Lechii jeszcze bardziej wzrośnie, ale wcale tak nie było. Były nawet okresy gry, gdy grający z ogromną ambicją i determinacją wrocławianie przejmowali inicjatywę. Nasi piłkarze próbowali też niekonwencjonalnych zagrań, jak próby przelobowania wysuniętego bramkarza z połowy boiska. Ani Lechia, ani też Ślęza gola zdobyć już nie potrafiła i mecz zakończył się podziałem punktów. Biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich Ślęza ten punkt wywalczyła, trzeba bardzo mocno podziękować chłopakom, choć oni sami są bardzo źli, z powodu braku zwycięstwa w drugim z rzędu meczu.
Na koniec powiemy, że żałujemy, że na przełożenie meczu nie zgodziła się też Lechia. Pewnie liczono w tym klubie, że Ślęza z powodu kłopotów jakie przeżywa będzie łatwym rywalem i bezproblemowo Lechia sobie z nim poradzi, inkasując łatwe trzy punkty. Klub z Zielonej Góry zdobył ostatecznie jeden i to w meczu, w którym grając 80 minut w przewadze, nie zdołał oddać ani jednego celnego strzału. To jeż jest sztuka.
ŚLĘZA WROCŁAW – LECHIA ZIELONA GÓRA 1:1
1:0 Wawrzyniak 1′
1:1 Muszyński (samobójcza) 23′
Ślęza – Al-Ani, Kotyla, Szydziak (81’Diduszko), Bialik (81’Traczyk), Dyr, Olejniczak, Stępień, Wawrzyniak, Muszyński, Tomaszewski, Kluzek (81’Bohdanowicz)
rezerwa – Adamczyk, Telatyński
Lechia – Fabisiak, Ostrowski, Żukowski, Małecki, Konieczny (46’Czarnecki), Kaczmarczyk, Wieczorek (64’Maćkowiak), Babij (74’Athenstadt), Kobusiński, Król (71’Stachurski), Ekwueme (64’Mycan)
rezerwa – Budzyński, Łokietek
Sędziowali – Robert Kowalczyk (Częstochowa) oraz Tomasz Babiński i Michał Toborek
Żółte kartki : Tomaszewski – Konieczny, Kobusiński
Czerwona kartka za dwie żółte – Tomaszewski 11′
Mecz bez udziału publiczności.